IX LEGIONOWSKI FESTIWAL MUZYKI KAMERALNEJ I ORGANOWEJ
Honorowy Patronat Małżonki Prezydenta RP Pani Anny Komorowskiej
Organizatorzy: Urząd Miasta Legionowo, Miejski Ośrodek Kultury, Parafia pw. św. Jana Kantego
Prowadzenie koncertów: Wojciech Włodarczyk
Dyrektor artystyczny: dr hab. Jan Bokszczanin
Koncerty odbyły się w kościele św. Jana Kantego w Legionowie
21 lipca 2013 r. (niedziela), godz. 16.00
Helene Schulthess (Szwajcaria) - flet
Marcin Kryński - organy
zespół wokalny BORNUS CONSORT w składzie:
Robert Lawaty, Robert Pożarski, Marcin Bornus-Szczyciński, Mirosław Borczyński
Relacja z koncertu w Mazowieckim To i Owo (patronat medialny)
Wystartował (szparko) IX Legionowski Festiwal Muzyki Kameralnej i Organowej
Skok przez stulecia
Iście karkołomny ten skok: od twórczości XX wieku do średniowiecznej monodii i renesansowej polifonii, przy zupełnym pominięciu tego, z czym nasze ucho jest zżyte: muzyki utrzymanej w systemie dur-moll.
Mowa o pierwszym (21 VII) koncercie festiwalowym, w którego programie znalazły się utwory na flet i organy oraz religijne pieśni a cappella. Wykonawcy: flecistka Katarzyna Pawelec, organista Marcin Kryński i zespół wokalny Bornus Consort w składzie: Robert Lawaty, Robert Pożarski, Marcin Bornus-Szczyciński, Mirosław Borczyński.
Pierwsza część koncertu dała mi możność przeprowadzenia ciekawych porównań. Te same instrumenty (flet i organy) zagrały muzykę współczesną. Najpierw Mariana Sawy Fresk, następnie Jehan Alaina Trois Mouvement (ośmielę się zauważyć, że prowadzący koncert Wojciech Włodarczyk źle przetłumaczył francuski tytuł; mouvement nie znaczy: utwór, lecz: ruch). Fresk i Trois Mouvement, jedno i drugie atonalne (lub na pograniczu tonalności), a jednak co za przepaść! Mizerny pod względem inwencji utworek Sawy zniknął w cieniu kompozycji Francuza, dzieła o urozmaiconej muzycznej narracji, urzekającego kolorystyką. W trzeciej części Allegro vivace połączenie talentu kompozytora ze sprawnością dwojga instrumentalistów dało efekt wprost czarodziejski.
Już samo zjawienie się śpiewaków usposobiło mnie do nich przychylnie: stanęli nie na tle ołtarza, ale z boku. W takim wypadku, gdy chodzi o przybliżenie słuchaczom atmosfery średniowiecznych świątyń, nie artyści powinni być przed naszymi oczami, lecz ołtarz. (W jednym z włoskich kościołów, gdzie boczne usytuowanie nie wchodziło w grę, członkowie Bornus Consort, oddawszy ukłon publiczności, przenieśli się za ołtarz i śpiewali niewidoczni.)
Jedną wielką modlitwą jest śpiewana przez nich muzyka ? surowa, monotonna, ubożuchna pod względem melodycznym, równie prymitywna jak średniowieczne malarstwo, a przecież jakże wzruszająca. Wrażenie byłoby jeszcze silniejsze, gdyby słuchacz mógł pojąć wszystkie słowa. Rozumienie niektórych hebrajskich i łacińskich wyrazów, jak alleluja, gloria, in saecula saeculorum, nie wystarczy. Szkoda, że w udostępnionym publiczności folderze nie zamieszczono przynajmniej niektórych strof. Gdyby nieco pogrubić broszurkę, można by na dwu stroniczkach o numeracji parzystej dać tekst oryginalny, a na stroniczkach sąsiednich polski przekład. Dokładnie tak, jak to jest zapisane w zeszytach nutowych, którymi dysponują wokaliści, i które to zapisy nietrudno byłoby przedrukować. Odbiór byłby o niebo bogatszy pod warunkiem rozumienia słów.
I jeszcze jeden warunek musiałby być spełniony, a to ze strony legionowskiej publiczności. Wskazane by tu było większe wyrobienie i poczucie taktu (niekoniecznie taktu muzycznego, zaznaczanego na pięciolinii kreską taktową). Niestety, bezsensowne wcinanie się z oklaskami między poszczególne hymny skutecznie wytrącało z transu i burzyło iluzję, iż przebywamy w dawnym Domu Bożym. Natrętnie wracała świadomość, że tkwimy w wieku XXI, w dobie wiwatowania na cześć showmanów.
A przecież i tu łatwo byłoby problem opanować. Wystarczyłoby, ażeby prelegent poprosił słuchaczy o wstrzymanie się z oklaskami aż do zakończenia całego cyklu. Prelekcja zawierała sporo zaczerpniętych z encyklopedii muzycznej wiadomości, niekiedy całkiem luźno związanych z tematem, ot choćby gawęda o wykonaniu Bachowskiej Pasji pod dyrekcją Mendelssohna ? natomiast owego jakże przydatnego pouczenia we wzmiankowanej prelekcji zabrakło.
Antoni Kawczyński
28 lipca 2013 r. (niedziela), godz. 16.00
Kwintet Bałtycki w składzie:
AGNIESZKA RESPONDEK - flet
MARIETTA STEFANIAK - obój
KAROL RESPONDEK - klarnet
EWA NACZK JANKOWSKA - fagot
ZBIGNIEW KALICIŃSKI - róg
Jan Bokszczanin - organy
Relacja z koncertu w Mazowieckim To i Owo (patronat medialny)
Cisza? To nie do zniesienia
Recital organowy i występ kwintetu instrumentów dętych - oto, co wypełniło niedzielne popołudnie 28 VII w kościele Świętego Ducha
Przy organach zasiadł tym razem sam szef artystyczny Festiwalu Jan Bokszczanin, zaś kameralnym muzykowaniem zajął się Bałtycki Kwintet Dęty w składzie: Agnieszka Respondek - flet, Marietta Stefaniak - obój, Karol Respondek ? klarnet, Ewa Naczk-Jankowska - fagot, Zbigniew Kaliciński - róg.
Co skłoniło Jana Bokszczanina do zaprezentowania I Sonaty organowej Feliksa Borowskiego? Bezinteresowna służba Pięknu. Oto mamy zdolnego kompozytora, którego losy rzuciły do Nowego Świata. Oderwał się od ojczyzny, a w nową nie wrósł na tyle, aby Amerykanie skłonni byli umieścić go w swoim panteonie. W rezultacie obfita twórczość Borowskiego zawisła w pustce. Imię Feliks nie przyniosło muzykowi szczęścia i Jan Bokszczanin chciałby to w miarę swoich możliwości naprawić ? przez włączanie sonat naszego rodaka do swojego repertuaru. A oto jeszcze jeden mało znany, choć także zasługujący na uwagę twórca: Louis James Alfred Lefebure-Wely. Usłyszeliśmy jego Scenę pastoralną z odgłosami burzy. Utwór Francuza byłoby może lepiej zaprezentować jako muzykę absolutną, a nie programową. Tytuł nieuchronnie nasuwa na myśl Pastoralną Beethovena, a to zestawienie nie wypada bynajmniej na korzyść owego Louisa. On wzbudza jedynie apetyt na tamto arcydzieło, toteż - co się tyczy niżej podpisanego - jedynym skutkiem wysłuchania owej Sceny było nastawienie sobie w domu płyty z VI Symfonią wielkiego klasyka. Tylko jemu udało się w pełni odmalować dźwiękami zapowiedź burzy, kanonadę piorunów, szmer chłostanego ulewą listowia i - rozpogodzenie. To jest dopiero gradacja pastoralnych scen!
Grane przez Kwintet utwory złożyły się na barwny bukiet melodii. Najpiękniejszą różą w tym bukiecie był niewątpliwie fragment Kantaty 147 Sebastiana Bacha. Mała suita Debussy?ego przywodziła na myśl obrazy impresjonistów, pejzaże pełne zieleni i słonecznych odblasków na wodzie. Pięć tańców starowęgierskich to kwiatki polne, skromne, lecz harmonijnie dopełniające całości kwietnego naręcza. I wreszcie Obój Gabriela, owoc najczystszego natchnienia ? tym razem czwórka partnerów zeszła na drugi plan, by dać pole do popisu Marietcie Stefaniak, grającej z maestrią na oboju o przepięknej barwie. Kontynuując swoje kwietne porównania dodam: nie ma róży bez kłujących kolców. Kłuły ucho oklaski. Nastrój zasugerowany utworami Węgra i Francuza był bezlitośnie burzony przez publiczność wdzierającą się ze swoim klepaniem w dłonie pomiędzy części obu dzieł. Było to zwłaszcza przykre w przypadku Małej suity stwarzającej nastrój błogiego rozmarzenia. Co na to poradzić, skoro publiczność jest nie do zreformowania. Poprosić instrumentalistów o granie bez pauz? Muzycy dmący w swoje klarnety i fagoty nie mogą sobie na to pozwolić. Solidny haust powietrza zaczerpnięty w przerwie między częściami jest niezbędny dla zregenerowania sił.
Można by mieć żal do wodzireja Wojciecha Włodarczyka, żal o to, że nie próbuje jednak wychować słuchaczy. Z drugiej strony trudno mu się dziwić, iż w tej sprawie nabiera wody w usta. Był świadkiem, jak w paryskiej Salle Pleyel, przybytku uświęconego występem Chopina, publika klaskała po każdej części Koncertu fortepianowego Griega! A więc Paryż, centrum kultury muzycznej ? nawet tam dzieją się takie horrendalne rzeczy. Pan Wojciech nie chce być Don Kichotem, nie uśmiecha mu się walka z wiatrakami.
Co z kolei opowiada Jan Bokszczanin? Raz wcięto mu się z oklaskami przed zakończeniem utworu ? pomiędzy kadencję a kodę. Nie sposób było gry kontynuować, artysta rad nierad wstał od klawiatury i ukłonił się wyrywnym entuzjastom. Na domiar złego koncert był nagrywany na płytę; mogła się ona ukazać z adnotacją na okładce: Feliks Nowowiejski ? fragment Symfonii... Toteż otrząsając się podczas naszego Festiwalu na bezsensownie dłońmi wszczynany hałas wspominam przygodę mistrza Jana i pocieszam się, że nigdy nie jest tak źle, aby nie mogło być gorzej.
Antoni Kawczyński
4 sierpnia 2013 r. (niedziela), godz. 16.00
Mariusz Ciszewski - kontratenor
Ewa Bąk - organy
Relacja z koncertu w Mazowieckim To i Owo (patronat medialny)
Muzyczny rarytas
Tylko dwoje wykonawców, lecz program bogaty i brzmiący chwilami rewelacyjnie ? tak można by w skrócie określić kolejne muzyczne popołudnie w niedzielę 4 sierpnia
Jako solistka i akompaniatorka wystąpiła Ewa Bąk, radząc sobie doskonale w tej podwójnej roli. Gra solo obejmowała utwory z różnych epok, od baroku po współczesność. Był to minirecital organowy skomponowany pomysłowo, nader urozmaicony pod względem stylistycznym. Szczególnie interesujące było zestawienie Bachowskiej Fantazji (BWV 651) z Sonatą Leopolda Mozarta (ojca Wolfganga). Majestatyczny Bach i bezpretensjonalny Mozart senior. Muzyka modlitewna, o gęstej fakturze ? i świecka, o typowej dla epoki klasycyzmu prostocie i przejrzystości. Obok kompozytorów sławnych, jak Mendelssohn, artystka zaprezentowała twórcę mało znanego, a jakże godnego uwagi: Pietro Yon, autor Humoreski, dziełka bynajmniej nie pobudzającego do śmiechu, ale odznaczającego się polotem.
Gra organowa solo oraz śpiew z towarzyszeniem organów ? te dwa rodzaje popisów przeplatały się. Usłyszeliśmy Salve Regina Eugeniusza Brańki (jego syn zagra na skrzypcach 25 VIII) oraz cały szereg arii i pieśni autorstwa Händla, W.A. Mozarta, cesarza Leopolda, A. Scarlattiego, Giovanniego Battisty Bononciniego, Schuberta. Zaśpiewał je kontratenor Marcin Ciszewski.
Wyznam, że bałem się nieco tego śpiewu. To rzecz niezwykła: słuchacz odczuwający przed koncertem tremę nie mniejszą niż sam koncertant. Czy to podsunięte mi do konsumpcji danie nie będzie zbyt wyszukane dla mojego podniebienia? Otóż nie, obawy okazały się płonne. Wrażenia smakowe (mówiąc metaforycznie) i słuchowe (dosłownie) okazały się ze wszech miar zadowalające. Głos wydobywający się z męskiej krtani i bujający w górnych rejestrach nie raził; przeciwnie ? urzekał. Siła głosu i wysokość głosu ? te dwa zjawiska przeważnie wykluczają się. A to z tego prostego powodu, że kobiece struny głosowe są wątlejsze od męskich. Toteż gdy sopranistka natęża gardło, prowadzi to nierzadko do krzyku i piskliwości. Lecz co innego, gdy z tą samą muzyką wokalną wystąpi mężczyzna, śpiewak dysponujący odpowiednią techniką. Wówczas siła i piękno głosu idą w parze. I tak się działo w naszym przypadku. Metaliczny głos Marcina Ciszewskiego dźwięczał złotem pierwszej próby.
Jeśli mimo wszystko nasz odbiór nie był całkowitym spełnieniem snów o sztuce wokalnej, winę za to ponosi pan prowadzący koncert. Zamiast raczyć publiczność nieistotnymi historyjkami czerpanymi z encyklopedii muzycznej (zwłaszcza zupełnie niepotrzebne były ?ciekawostki? o kastratach), mógłby nas wprowadzić w treść owych arii i pieśni. Nie wszystkie są kościelne, modlitewne. Tymczasem zwykły słuchacz nawet nie wie, że czas powiedzieć sobie amen i skierować myśli ku sprawom ziemskim. Bo i skąd ma wiedzieć, skoro nie rozumie słów Taci, o core. Skoro pojęcia nie ma, o czym się śpiewa. Nawet tytuły arii nie zostały przez naszego muzykologa przetłumaczone. A o ile lepiej by się słuchało arii Scarlattiego pt. Gia il sole dal Gange, gdyby było wiadomo, że chodzi tutaj o słońce świecące znad Gangesu. Muzyka łączy się tu z wyborną poezją. Łzy wylewane w posępnej nocnej porze są przyrównane do rosy. I oto wschodzi słońce, które osusza nie tylko zroszone kwiaty, ale i zalaną łzami twarz ? piękne! Otóż słuchacze powinni chłonąć tę poezję razem z muzyką. Marzenie ściętej głowy; docierały do nich tylko dźwięki ? bez słów. Szkoda.
Recenzent, który pozwala sobie na krytykę, powinien być zdolny również do samokrytyki. Wobec czego muszę się pokajać z racji napisanej przed paroma tygodniami bzdury. O cesarzu Leopoldzie I, autorze śpiewanej podczas omawianego koncertu arii Taci, o core, palnąłem wówczas, że był uczniem Mozarta. Otóż Wolfgang Amadeusz nie mógł poprawiać kompozycji cesarza Leopolda z tej prostej przyczyny, iż urodził się w roku 1756, a zatem w pół wieku po zgonie monarchy. Przepraszam.
Antoni Kawczyński
11 sierpnia 2013 r. (niedziela), godz. 16.00
Daniel Zaretsky - organy (Rosja - Sankt Petersburg)
Relacja z koncertu w Mazowieckim To i Owo (patronat medialny)
W cynowym lesie organów
Tym razem (11 VIII) nasz Legionowski Festiwal Muzyki Kameralnej i Organowej skupił się wyłącznie na królewskim instrumencie, toteż użyty w tytule cytat z wiersza Fenikowskiego narzuca się nieodparcie.
Recital rozpoczęło Bachowskie Preludium chorałowe BWV 654, a cały program można by skwitować krótko: Bach ? i na temat Bacha. Ściślej: na temat nut tworzących nazwisko mistrza nad mistrzami, czyli B.A.C.H. Autorami tych opracowań byli Schumann i Liszt. Lisztowskie Preludium i fugę na temat B.A.C.H. poprzedziły trzy inne utwory węgierskiego kompozytora: Ave Maria, Nun danket alle Gott i Consolation. Na koniec Passacaglia Christofora Kusznariowa, kompozycja będąca także hołdem dla lipskiego kantora. Do wymienionych dzieł zabrakło jeszcze Passacaglii c-moll Jana Sebastiana. Umieszczenie jej w programie stworzyłoby idealny zastaw, co postaram się uzasadnić w dalszej części felietonu.
Gra Daniela Zarieckiego odznaczała się potęgą, momentami aż nadmierną. Musimy jednak rosyjskiemu wirtuozowi wybaczyć. Świątynie w jego kraju, inaczej niż u nas, nie tolerują organów; żadnych instrumentów za swe progi nie wpuszczają. Tam, za wschodnią granicą, organy instaluje się wyłącznie w salach koncertowych. Być może z tego właśnie powodu Petersburżanin, przyzwyczajony do występów w innych warunkach akustycznych, grał chwilami tak, że przydałyby się żelazne bębenki w uszach. Poza tym nie można wykonawstwu niczego zarzucić. Chorał brzmiał uroczyście, przywołując w wyobraźni gest złożonych modlitewnie dłoni. Interpretacja uwzględniała fakt, iż owo preludium towarzyszyło wiernym przystępującym do Komunii Świętej. Wyrazistość i przejrzystość gry pozwalała smakować szczegóły, np. tryle, a także kontemplować polifoniczną strukturę utworu.
O finałowym utworze, skomponowanym w 1923 r., wiadomo nam ? a to na podstawie książki Jana Bokszczanina Główne tendencje w rozwoju rosyjskiej i radzieckiej muzyki organowej ? iż owa Passacaglia nawiązuje bezpośrednio do Passacaglii c-moll Sebastiana Bacha i świadczy o wielkiej biegłości autora w stosowaniu technik polifonicznych.
Niewykluczone, iż jest tak w istocie, ale żeby się o tym przekonać, należałoby najpierw uważnie wysłuchać Bachowskiego pierwowzoru. Bieda w tym, że nie jesteśmy z nim zżyci. Nie jest tak, jak w przypadku mazurków Chopina. Znamy je na pamięć, dzięki czemu możemy się delektować mazurkami Szymanowskiego, które to miniatury również ?nawiązują bezpośrednio? do perełek naszego geniusza z epoki romantyzmu. Szymanowski przekształcił je, a nie zepsuł, przeciwnie, udało mu się, dzięki wyrafinowanej stylizacji, wzbudzić w słuchaczu nowy dreszcz. Toteż powtarzam: aby docenić Passacaglię z roku 1923, należałoby przedtem zapoznać się dobrze (w trakcie tego samego recitalu) z jej barokową imienniczką.
Daniel czy Wiktor? W udostępnionej publiczności broszurce czytamy to pierwsze imię, a z ust pana prowadzącego koncert słyszymy raptem to drugie. Otóż nie ma wątpliwości, że gość znad Newy to Daniel. Sprawę rozstrzyga wspomniana dysertacja Jana Bokszczanina. Mamy tam czarno na białym: Daniel Zariecki.
I tu można by z kolei zapytać: Zariecki czy Zaretsky? Tę drugą pisownię znajdujemy na plakatach i w broszurce. Co do mnie, opowiadam się stanowczo za słowiańską formą Zariecki. To samo dotyczy autora rosyjskiej Passacaglii. Głosuję zdecydowanie za formą Kusznariow, a nie Kushnarev.
Gafa popełniona przez prelegenta nie uraziła pana Daniela, bynajmniej. Oto jego komentarz: "Byłoby gorzej, gdyby pomylono imiona kompozytorów i zamiast Jana Sebastiana zapowiedziano jego syna, Karola Filipa. Nie mając nut nie mógłbym go zagrać."
Antoni Kawczyński
18 sierpnia 2013 r. (niedziela), godz. 16.00
Martyna Majda - flet
Witold Zaborny - organy
Relacja z koncertu w Mazowieckim To i Owo (patronat medialny)
Zgrany duet
Utwór śląskiego kompozytora w wykonaniu śląskiego organisty - oto początek koncertu danego w niedzielę 18 sierpnia.
Była to Fantazja "Chrystus zmartwychwstały", opus twórcy nie zajmującego w historii muzyki poczesnego miejsca, a jednak dzieło, które stanowiłoby ozdobę każdego nabożeństwa w Niedzielę Wielkanocną.
W rozmowie z organistą Witoldem Zabornym zwierzyłem się ze swoich marzeń. Marzy mi się gra organowa klarowna. Bokiem mi wychodzi gra masywna, wszechogarniające legato, gęsty, bezkształtny strumień dźwięków. Pan Witold uprzytomnił mi, że organy to nie fortepian. Gra perlista ? wykluczona. On słyszał już organistę dbającego o "dykcję", starającego się wypieścić każdy detal. Rezultat był pod względem interpretacji opłakany. Troszcząc się o ozdobniki nie można zapominać o konstrukcji utworu. Widzieć drzewa, a nie dostrzegać lasu to fatalne. Zostałem przekonany. Wymagać zbyt wiele nie można. A trzeba przyznać, że gra Witolda Zabornego zachowuje ten złoty środek: dbałość o szczegóły i panowanie nad całością. Artysta oddał pełną sprawiedliwość wykonanym przez siebie utworom, a były to: Moritza Brosiga wspomniana już Fantazja "Christ ist erstanden" oraz tegoż autora Przygrywka chorałowa "Auf meinen lieben Gott", ponadto Cezara Francka III Chorał a-moll i Aleksandra Guilmanta Grand Triumphal Chorus. Natomiast w duecie z flecistką Martyną Majdą zostały zagrane: Sonata "Hamburger" Karola Filipa Emanuela Bacha, Largo Flora Peetersa i Sonata Francisa Poulenca. Warto dodać, że owo Largo to w oryginale dzieło na skrzypce, zaś Sonata francuskiego kompozytora była pierwotnie pomyślana jako fortepianowa. Należało partie skrzypcową i fortepianową transkrybować na flet, a autorem obu transkrypcji jest Witold Zaborny.
Grająca na flecie Martyna Majda urzekała śpiewnym tonem. Właściwa fletowi ruchliwość łączyła się z kantylenową miękkością, czymś, co - zdawałoby się - jest możliwe do osiągnięcia jedynie na oboju.
Na temat swojej współpracy z panem Witoldem pani Martyna zauważyła: ?Nie da się danego utworu zagrać dwa razy tak samo. Podczas występu zdarza się nieraz u partnera odstępstwo od wypracowanego na próbach modelu. Wobec czego wskazana jest czujność i elastyczność w celu błyskawicznego dostosowania się do tych zmian.? Istotnie, owej czujności i elastyczności nie brakuje, gdyż gra obojga partnerów odznacza się nader harmonijną współpracą Koncert podobał się publiczności; żywe oklaski skłoniły artystów do bisowania. A skoro mowa o oklaskach ? bałem się, aby owe objawy uznania nie rozległy się w niewłaściwych momentach, to znaczy w środku wieloczęściowego utworu. Na szczęście wszystko odbyło się prawidłowo, a nad tą prawidłowością czuwał nasz wytrawny lektor Wojciech Włodarczyk, który w stosownej chwili zaznaczył: "Utwór składa się z trzech części: Allegretto, Kantylena i Presto." To wystarczyło, nie trzeba było stawiać kropki nad "i".
Antoni Kawczyński
25 sierpnia 2013 r. (niedziela), godz. 16.00
Ilia Laporev - wiolonczela (Belgia)
Karol Lipiński-Brańka - skrzypce (Wrocław)
Jacek Basista - organy (Kraków)
Relacja z koncertu w Mazowieckim To i Owo (patronat medialny)
Ani jednej pustej nuty
Nie wszyscy kompozytorzy grani na szóstym i ostatnim koncercie festiwalowym należą do tej najjaśniejszej konstelacji muzycznych gwiazd. Jednakże wszystkie wykonane utwory zasługiwały ze wszech miar na prezentację.
Trwający od 21 lipca Festiwal przebiegł w zasadzie zgodnie z planem. Wykonano przewidziane dzieła, natomiast zmieniali się niekiedy instrumentaliści. Zamiast szwajcarskiej flecistki Heleny Schulthess zagrała na flecie Katarzyna Wawelec. Zaś wiolonczelę Rosjanina Ilii Laporewa zastąpiła wiolonczela Michała Zielińskiego. Nie zawiódł jedynie rosyjski organista Daniel Zariecki. To jedno nazwisko nie wystarcza, iżby Festiwal mógł pretendować do miana międzynarodowego. Mimo to nie sądzę, aby owe zmiany wpłynęły na obniżenie poziomu wykonawstwa.
Plon artystyczny tegorocznego Festiwalu zamierzam szczegółowo omówić za tydzień. Tymczasem wróćmy do koncertu w dniu 25 sierpnia. Na początek Sebastian Bach i jego organowa Passacaglia c-moll, określana przez muzykologów jako "statyczna". A jednak w wykonaniu Jacka Basisty arcydzieło Bachowskie odznaczało się nie tylko uniesieniem, ale i intensywnym dążeniem do?... ? do muzycznego nieba, nie można tego inaczej nazwać. Nie jedyny to numer solowy. Wykonane z kolei Allegro z I Sonaty Guilmanta zabrzmiało potężnie niczym wicher. I jeszcze raz organy solo: Eugeniusza Gigout Toccata ? efektowna, zagrana potoczyście. Potoczystość, klarowność, swoboda w cieniowaniu dynamiki to nie jedyne zalety, jakimi poszczycić się może sztuka organowa artysty z Krakowa. Dochodzi pełna polotu "orkiestracja", a mam tu na myśli dar dobierania rejestrów; umiejętność, której efektem jest brzmienie świeże i barwne.
W pozostałych utworach organy towarzyszyły skrzypcom lub wiolonczeli, a na koniec obu instrumentom naraz. Dojrzałość oraz kultura wykonawcza skrzypka Karola Lipińskiego-Brańki i wiolonczelisty Michała Zielińskiego zadziwia, gdy się weźmie pod uwagę ich młody wiek Wszystko, co napisałem o skrzypku, dotyczy również wiolonczelisty, przy czym jego zadanie było nieco trudniejsze: miał mało czasu na przygotowanie się do koncertu. Występ zaproponowano mu niemal w ostatniej chwili, gdy okazało się, że choroba uniemożliwia przybycie zaangażowanemu pierwotnie Ilii Laporewowi.
Program koncertu zawierający nazwiska twórców przeważnie mało znane, jak Johan Halvorsen, Aleksander Guilmant, Eug?ne Gigout, Josef Rheinberger, mógł się wydać niezbyt atrakcyjny. Tymczasem wbrew pozorom zabrzmiała muzyka z prawdziwego zdarzenia. Nie sklecona i wydumana, lecz natchniona i pełna wyrazu.
Pozostaje jeszcze wymienić Modlitwę Saint-Saënsa i Arię Respighiego. Pierwsza intonowana przez wiolonczelistę, druga wyczarowana palcami skrzypka. Tu obaj mistrzowie smyczka popisali się pięknym prowadzeniem kantyleny.
Nie tylko bohaterów finałowego muzycznego popołudnia obdarzono kwiatami. Róża została wręczona również dyrektorowi Janowi Bokszczaninowi. Ten gest jednej ze słuchaczek, pani Doroty Kopeć, wyrażał, jak sądzę, uczucia całej publiczności ? wdzięcznej legionowskiemu muzykowi za trud przy organizacji tej pięknej i pożytecznej imprezy.
Antoni Kawczyński
Tekst zapowiadający Festiwal w Mazowieckim TO i OWO
Czekając na wirtuozów
Jan Bokszczanin, dyrektor artystyczny Festiwalu, jest szczególnie rad: udało mu się nie tylko zapewnić cyklowi koncertów świetną obsadę wykonawczą i ułożyć bardzo interesujący program, ale także doprowadzić do tego, aby honorowy patronat nad tegoroczną imprezą objęła Małżonka Prezydenta RP Pani Anna Komorowska
Główną atrakcją pierwszego koncertu będzie Bornus Consort, zespół wokalny specjalizujący się w wykonywaniu średniowiecznej muzyki kościelnej. Śpiew tych artystów pozwoli nam, przybywającym do kościoła ?na górce?, zanurzyć się w przestrzeni dźwiękowej dawnych świątyń.
W tym samym dniu (21 VII) szwajcarska flecistka zagra m.in. Fresk Mariana Sawy. Na czele niektórych utworów tego kompozytora widnieje dedykacja dla Jana Bokszczanina. Znając tę twórczość na wskroś, szef Festiwalu jest bardzo zaciekawiony, jak wypadnie utwór o charakterze wybitnie słowiańskim w interpretacji artystki z odrębnego kręgu kulturowego. Innymi słowy - jaki będzie wynik zderzenia obu kultur: rejonu wysokich Alp i mazowieckiej niziny.
Jan Bokszczanin, który jest nie tylko energicznym i sprawnym menedżerem kultury, ale i wysokiej klasy organistą, wystąpi w następną niedzielę (28 VII) z dwoma utworami. Będzie to Jana Sebastiana Bacha chorał Jezu, pozostań moim przyjacielem i Feliksa Borowskiego I Sonata. Takie zestawienie jest charakterystyczne dla tego wykonawcy. Przy okazji prezentacji tzw. hitu serwuje się publiczności dzieło mało popularne acz bez wątpienia wartościowe i tym sposobem przemyca się je gładko.
Warto dodać, że Feliks Borowski jest Polakiem urodzonym w USA, a jego działalność artystyczna to część intensywnego życia kulturalnego Polonii amerykańskiej. W wyobrażeniach o Polakach osiadłych za oceanem panuje stereotyp kultury chłopskiej ? jakże niesłuszny. Twórca najważniejszej w Legionowie imprezy muzycznej walczy z owym fałszywym stereotypem na dwóch polach: polemizując z błędnymi poglądami w swoich artykułach i wykonując utwory emigracyjnych kompozytorów, takich jak Feliks Borowski.
Kolejna pozycja organowa: Lefebure-Wely - Scena pastoralna z odgłosami burzy. O ile w utworach Bacha i Borowskiego artysta postara się dostarczyć nam wzruszeń, to tym razem jego zamiarem będzie zabawienie nas. Wspomniana Scena pokazuje naturę, a więc śpiew słowika, odgłosy burzy, po którym to grzmiącym zjawisku znowu wróci świergolenie ptasząt, słowem ? przeplatanka sielskości i grozy. Wszystko to imitują organy, instrument o niesłychanym bogactwie dźwiękowych barw i efektów akustycznych, od słodkiego śpiewu ptasiego do huku piorunów ? to ostatnie osiąga się poprzez klastery w dolnych rejestrach.
W to samo niedzielne popołudnie zabrzmi jeszcze jeden hit, a mianowicie Mała suita Debussy?ego. Utwór w oryginale na dwa fortepiany został opracowany na pięć instrumentów dętych: flet, obój, klarnet, fagot i róg. W tej właśnie wersji wykona go Kwintet Bałtycki.
Obawiam się, że nie wszyscy słuchacze, którzy przed wykonaniem Małej suity wezmą do ręki folder z programem, znają francuski. Przeczytają: En bateau, Cortege i te niezrozumiałe wyrazy nie ułatwią im odbioru muzyki, która jest ? owszem ? piękna sama w sobie, ale ponadto ilustruje przejażdżkę łódką w letni słoneczny dzień. A zatem warto wiedzieć, że En bateau znaczy W łódce, zaś Cortege - Orszak.
Pierwsza niedziela sierpnia (4 VIII) to koncert gwiazdorski. Zobaczymy pana, z którego gardła będzie się wydobywał głos kobiecy. Marcin Ciszewski, kontratenor, czyli odpowiednik żeńskiego altu lub nawet mezzosopranu. Ten niezwykle rozległy w przypadku mężczyzny diapazon osiąga się dzięki wysoko obecnie rozwiniętej technice pracy nad głosem, a więc metodą inną niż w wiekach XVI - XVIII.
Co zaśpiewa wspomniany gwiazdor? Będą to m.in. pieśni kościelne Mozarta wplecione pomiędzy utwory dwóch Leopoldów, Leopolda Mozarta i cesarza Leopolda I. Pierwszy utwór jest dziełem wytrawnego muzyka i pedagoga, jakim był ojciec Wolfganga Amadeusza, zaś druga kompozycja wyszła spod pióra dostojnego amatora, który musiał być chyba uczniem tegoż Wolfganga Amadeusza. Krótko mówiąc, geniusz w otoczeniu swego nauczyciela i swego ucznia.
W następną (11 VIII) niedzielę - recital "bachowski". Daniel Zaretsky, z żyjących najlepszy - zdaniem Jana Bokszczanina - organista rosyjski, wykona Preludium chorałowe BWV 654 Bacha i jeszcze utwory trzech kompozytorów, wszystkie w pewien sposób powiązane z osobą Lipskiego Kantora. Będą to dwa cykle wariacji na temat B.A.C.H., jeden skomponowany przez Schumanna, drugi przez Liszta. A na koniec inspirowana bachowską Passacaglią c-moll ta sama barokowa forma, lecz ze współczesną treścią, czyli Passacaglia rosyjskiego kompozytora Kusznariewa.
Pozostałe dwie niedziele będą także interesujące pod względem zarówno rangi muzyki, jak poziomu wykonania. Wystąpi wybitny wiolonczelista Ilia Laporew, a spośród twórców wystarczy wymienić Sebastiana Bacha i jego syna Carla Philippa Emanuela, Cesara Francka, Guilmanta, Poulenca, Saint-Saënsa.
Antoni Kawczyński