VIII Legionowski Festiwal Muzyki Kameralnej i Organowej - 2012

Liczba odwiedzających: 244

5 sierpnia 2012, godz. 16.00
Kościół pw. Świętego Ducha, Legionowo, ul. ks. J. Schabowskiego 2
Elżbieta Grodzka-Łopuszyńska - sopran
Julian Gembalski - organy

PROGRAM
Johann Sebastian Bach(1685-1750) 
Preludium chorałowe Komm Gott, Schöpfer, Heiliger Geist BWV 667 (organy solo)
Aria Saufzer, Tränen, Kummer, Not z kantaty Ich habe viel Bekümmernis BWV 21
(sopran, organy)
Jesu, Jesu, du bist mein z cyklu Geitliche Lieder BWV 470 (sopran, organy)
 Aria Bist du bei mir BWV 508 (sopran, organy)
Preludium i fuga C-dur BWV 547 (organy solo)
 Marcin Żebrowski (1702-1770)
 Aria Suscepit Israel z Magnificat (sopran, organy)
 Julian Gembalski (1950)
Wariacje na temat pieśni kościelnej (improwizacja, organy solo)
 Joseph Haydn (1732-1809)
Aria Gabriela z oratorium Stworzenie świata (sopran, organy)
 Cesar Franck (1822-1890)
 Piece heroique (organy solo)
 Panis Angelicus (sopran, organy)
 Julian Gembalski, Elżbieta Grodzka-Łopuszyńska
Improwizacja 

Relacja z koncertu w Mazowieckim To i Owo (patronat medialny)
Udany początek Festiwalu Muzyki Kameralnej i Organowej 

Ani chwili nudy 

Była to jakby lektura bestsellera, kiedy zainteresowanie czytelnika nie słabnie ani na moment. Podobnie w niedzielę 5 VIII, na pierwszym festiwalowym koncercie: każdy kolejny utwór odbieraliśmy z utrzymującą się na wysokim poziomie fascynacją 
Nie są to czcze słowa, o czym świadczy choćby fakt, że z koncertu nikt przed zakończeniem nie wyszedł. Zasługa przypada parze artystów, Elżbiecie Grodzkiej-Łopuszyńskiej i organiście Julianowi Gembalskiemu. Byli autorami interesującego programu i jego znakomitymi wykonawcami. 
Na początku Bach. Dwa utwory na organy solo i dwa na sopran z towarzyszeniem organów. Zachwycające Bachowskie melodie. Ekstatyczne same w sobie i zarazem wykonywane jak w transie. Preludium i fuga C-dur (w katalogu Schmiedera nr 547) to muzyka-modlitwa. To radość muzykowania, a jednocześnie adoracja - jak w niebie. Istniała obawa, że oklaski wedrą się między preludium a fugę, niszcząc nastrój. Na szczęście organista, świadom prawdopodobnie tegoż niebezpieczeństwa, nie zrobił pauzy. Bardzo mądrze. 
Bywało w poprzednich latach, że budowa utworu organowego nie rysowała się zbyt wyraźnie w naszej wyobraźni słuchowej. Zalewani bezkształtną falą organowych dźwięków poddawaliśmy się zmysłowej raczej przyjemności, jaką daje obcowanie z brzmieniem króla instrumentów. I oto przybywa organista rzeczywiście wysokiej klasy, dzięki któremu muzyka przedstawia się przejrzyście, plastycznie, klarownie. Tym organistą jest Julian Gembalski. 
Równie wysoko należy ocenić talent Elżbiety Grodzkiej-Łopuszyńskiej. Delektujemy się głosem śpiewaczki ? czystym, nośnym, choć płynącym z gardła nie natężonego. Aż dziw, że z tak filigranowej postaci dobywa się głos tak silny. Silny i elastyczny, toteż - gdy nuty tego wymagają - z łatwością przechodzący w miękkość i słodycz. 
Jan Sebastian Bach, Marcin Żebrowski, Józef Haydn, Cezar Franck - muzycy rozmaitych epok, od baroku do romantyzmu. Ich utwory o różnym ciężarze gatunkowym układały się jednakże w girlandę nader harmonijną. Przypuszczam, że niejednemu ze słuchaczy, otrzaskanemu raczej z instrumentalną twórczością Haydna, przyjemną niespodziankę sprawiła Aria Gabriela z oratorium Stworzenie świata. Aria o budowie asymetrycznej, o kapryśnym przebiegu, bez żadnych mimo to dowolności - niepodobieństwem byłaby zmiana choćby jednej nuty. Rzecz odznaczająca się zdumiewającym przepychem melodycznym. Archanioł Gabriel opiewający moment, kiedy na Ziemi pojawiły się ptaki - tu właśnie nastąpiła owa przemiana sopranu dramatycznego w liryczny. 
Osobny punkt programu to improwizacja, właściwie dwie improwizacje. Najpierw organista improwizował na temat pieśni Tryumfy Króla Niebieskiego - tytuł zaproponowany przez jednego ze słuchaczy, p. Mirosława Samoraja. Julian Gembalski mógł teraz popisać się nie tylko wirtuozerią w grze na organach, ale i nerwem kompozytorskim. Następna improwizacja była dziełem obojga artystów, którzy wspólnie rozwinęli temat przez nich samych wybrany, to jest pieśń Po górach, dolinach. Można powiedzieć, że ich muzyczna narracja była również wędrówką po górach i dolinach, a to dzięki błyskotliwym figuracjom, pomysłowym zmianom dynamiki, tempa, rytmu. W zakończeniu śpiew, jak to zwykle bywa, wzniósł się do najwyższych rejestrów, przy czym - o paradoksie - ostatnie słowo, zaśpiewane jakże wysokim głosem, to były właśnie "doliny". 
W następną niedzielę (12 VIII) spotkamy się w kościele Świętego Ducha, by wysłuchać utworów Couperina, Nowowiejskiego, Bacha, Paganiniego (jego efektownych Kaprysów!), Ysaye?a i Bacewiczówny. Zagrają organista Sławomir Kamiński i skrzypek Janusz Wawrowski. 

Antoni Kawczyński 

  

12 sierpnia 2012, godz. 16.00
Kościół pw. Świętego Ducha, Legionowo, ul. ks. J. Schabowskiego 2
Sławomir Kamiński - organy
Janusz Wawrowski - skrzypce

PROGRAM
Francois Couperin (1668-1733)
 Offertoire sur les grands jeux (Messe solennelle a l'usage des paroisses)
(organy solo)
 Feliks Nowowiejski (1877-1946)
Finał z IX Symfonii organowej (na temat Bogurodzicy) (organy solo)
 Johann Sebastian Bach (1685-1750)
 Sarabande i Double, Tempo di Borea i Double z I Partity h-moll BWV 1002
(skrzypce solo)
 Niccolo Paganini (1782-1840)
Kaprysy nr 9, 13 i 24 z op. 1 (skrzypce solo)
 Eugene Ysaye (1858-1931)
Sonata nr 5 op. 27 (skrzypce solo)
 Grażyna Bacewicz (1909-1969)
 Kaprys polski (skrzypce solo) 

Relacja z koncertu w Mazowieckim To i Owo (patronat medialny) 

Ostrzelani pięknem 

Jeden ze słuchaczy przyjechał z miejscowości odległej o 70 kilometrów. Przyciągnęła go sztuka wykonawcza Janusza Wawrowskiego. Warto było! 
Mowa o drugim (12 VIII) koncercie festiwalowym, w którym wystąpiło dwóch solistów: organista Sławomir Kamiński i skrzypek Janusz Wawrowski. 
Skrzypce, na których gra ten młody wirtuoz, są dziełem współczesnego polskiego lutnika. Nie byłoby może potrzeby o tym wspominać, gdyby nie fakt, iż instrument jest kopią słynnej "Armaty". Na owym arcyinstrumencie, skonstruowanym przez Guarneriego, grywał Paganini. Toteż słuchanie Kaprysów Paganiniego z przymkniętymi oczami mogło wywołać pewnego rodzaju złudzenie. Złudzenie, że obcujemy ze skrzypkiem wszech czasów? Nie, byłaby to przesada. Zamiast słowa: złudzenie użyjmy podobnie brzmiącego: ukojenie. Tęsknota słuchacza za bezpowrotnie minioną epoką romantyzmu zostaje na parę ładnych chwil ukojona. 
Usłyszeliśmy trzy Kaprysy: 9, 13 i 24. Z pewnym niezadowoleniem przyjąłem do wiadomości, że będzie wykonany ten opatrzony numerem 24. Jest to kawałek straszliwie ograny. Główna melodia posłużyła niemałej gromadce kompozytorów jako temat wariacji. Jak łatwo byłoby z owej melodii zrobić coś w guście katarynki. Janusz Wawrowski sprawił nam przyjemną niespodziankę. Paganini w jego interpretacji to artysta, a nie kuglarz. Wykonanie odznaczało się kulturą i szlachetnością, absolutną równowagą pomiędzy wyrazem muzycznym a chwytami technicznymi. Mówiąc inaczej, dominowała muzyka, a nie pusta wirtuozeria i chęć olśniewania cyrkowymi sztuczkami. 
Program recitalu skrzypcowego został ułożony pomysłowo i ze smakiem. Bach, Paganini, Ysaye i Bacewiczówna. Kompozytorami byli zatem trzej znakomici skrzypkowie i jedna wybitna skrzypaczka. To nić wiążąca, a poza tym same kontrasty. Barok, wczesny i późny romantyzm, a na koniec współczesność. Cztery rozdziały w dziejach wiolinistyki, każdy swoisty i na swój sposób interesujący. 
A wszystko to zabrzmiało nieskazitelnie pod względem technicznym. Ton jedwabisty, bez najmniejszych chropowatości, lekkość i swoboda. Utwory, o których wiemy, że przedstawiają dla wykonawców największy stopień trudności, zostały zagrane tak, jakby nie było nic łatwiejszego. 
Oklaskami wywoływaliśmy skrzypka zza kulis. Podobał się nam, ale także i my, legionowscy słuchacze, podobaliśmy się jemu. Wyczuł w nas pozytywną energię. Była cisza i absolutne skupienie. Witaliśmy i żegnaliśmy go uśmiechami. 
W wykonaniu Sławomira Kamińskiego spłynął najpierw z chóru utwór François Couperina. Było to Ofiarowanie, część Mszy solennej. Chyba po raz pierwszy w historii Festiwalu zaprezentowana została francuska muzyka organowa epoki baroku. 
Sławomir Kamiński jest od lat związany z Poznaniem. To samo (w czasie przeszłym) można powiedzieć o autorze drugiego z kolei utworu organowego. Feliks Nowowiejski, twórca IX Symfonii organowej, której finał usłyszeliśmy, jest chlubą poznaniaków, reprezentacyjnym kompozytorem poznańskiego regionu. 
A zatem te dwa czynniki - chęć przybliżenia mało znanego Francuza i pasja propagowania nie dość dobrze spopularyzowanego Polaka - wpłynęły na taki, a nie inny kształt organowej części festiwalowego koncertu. Czynniki raczej pozamuzyczne, co oczywiście nie znaczy, że sama muzyka nie była warta słuchania. Tego nie twierdzę. Sądzę jednak (na podstawie znanych mi nagrań), że Couperin grany na innym instrumencie wypadłby lepiej. Mówiąc ściśle, w przypadku Couperina jedynie użycie oryginalnych francuskich organów może dać efekt zadowalający. 
W następną niedzielę (19 VIII) przy klawiaturze organowej zasiądzie Marek Stefański, by zagrać utwory Johanna Christiana Bacha i Rheinbergera. W drugiej części koncertu usłyszymy Kwartet smyczkowy Ravela w wykonaniu wybitnego zespołu Camerata. 

Antoni Kawczyński  

19 sierpnia 2012, godz. 16.00
Kościół pw. Świętego Ducha, Legionowo, ul. ks. J. Schabowskiego 2
Kwartet CAMERATA

Włodzimierz Promiński - I skrzypce
Andrzej Kordykiewicz - II skrzypce
Piotr Reichert - altówka
Roman Hoffmann - wiolonczela
Marek Stefański - organy

PROGRAM
Johann Christian Bach (1735-1782)
Koncert D-dur na smyczki, dwóch solistów i basso continuo
(w opracowaniu M. Stefańskiego na organy solo)
 Presto - Grave-Allegro - Adagio - Vivace e cadenza
 Josef Gabriel Rheinberger (1839-1901)
Preludium, Andante, Introductio, Fuga d-moll op. 98b/157 (organy solo)
 Maurice Ravel (1875-1937)
Kwartet smyczkowy F-dur
 Allegro moderato. 
Tres doux Assez vif. 
Tres rythme Tres lent 
Vif et agite  

Relacja z koncertu w Mazowieckim To i Owo (patronat medialny)
Monolog i konwersacja 

Monologował na organach Marek Stefański, zaś konwersację wiedli członkowie zespołu Camerata: Włodzimierz Promiński - I skrzypce, Andrzej Kordykiewicz - II skrzypce, Piotr Reichert - altówka i Roman Hoffmann - wiolonczela 
Mowa o trzecim koncercie festiwalowym (niedziela 19 VIII) w kościele Świętego Ducha. 

Część pierwsza: sensowna 
Program recitalu organowego został ułożony z sensem. Dwa utwory w dwu paralelnych tonacjach: D-dur i d-moll. Poza tym kontrasty. Johann Christian Bach, przedstawiciel XVIII-wiecznego stylu galant, i Josef Gabriel Rheinberger, romantyk. Z jednej strony przejrzystość, filigranowość, elegancja, z drugiej - gęsta faktura, masywność, majestatyczność. Trzeba jednak dodać, że utwór pierwszy nie jest oryginalnym dziełem organowym. To dokonana przez naszego wykonawcę transkrypcja. Wybrano kompozycję na smyczki, dwóch solistów i basso continuo, by zaprezentować ją w wersji organowej. Na pytanie, co skłoniło artystę do takiego wyboru, Marek Stefański odpowiedział:
- Obcujemy z całą masą pięknej muzyki na najrozmaitsze instrumenty. Podczas słuchania nasuwa się refleksja: jaka szkoda, że to nie na organy. Chciałoby się nie tylko słuchać, ale i grać. I to jest powód dokonywania transkrypcji.
- Przełożył pan na organy koncert z dwiema partiami solowymi. Kim są soliści? Skrzypkami? - Niekoniecznie. Kompozytor dał wykonawcom wolną rękę. Mogą grać skrzypkowie, oboiści, trębacze. Ja, istotnie, wyobraziłem sobie skrzypków. Toteż w swoim opracowaniu imitowałem głosy skrzypcowe. 

Część druga: piękne, chociaż nowe 
Kwartet smyczkowy to wedle Haydna rozmowa czterech mądrych panów. I tak się działo podczas naszego koncertu. Owo granie Ravela to była konwersacja czterech mądrych, kulturalnych panów. Gawędzili, dyskutowali, niekiedy podnosili głos i dochodziło do sprzeczki, ale zawsze w granicach dobrego wychowania. A potem żartowanie, medytowanie, głośne myślenie...
Kwartet smyczkowy F-dur Maurycego Ravela, po mistrzowsku zagrany przez Cameratę, objawił się jako cudowna muzyka. Oto nowatorstwo, jakiego odbiorca sztuki zawsze mógłby sobie życzyć. Ravel zerwał z wyeksploatowaną tradycją, a zarazem potrafił wykrzesać z siebie dość artyzmu, by stworzyć nowe piękno. W rozmowie z młodym kompozytorem kpiarz Rossini rzekł: ?W pańskim utworze jest wiele dobrego i wiele nowego. Szkoda tylko, że to nowe nie jest dobre, a to dobre nie jest nowe.? Co się tyczy Ravela, żarty na bok. W jego Kwartecie jest nowe, świeże piękno.
- Czemu wybraliście panowie Ravela, a nie na przykład Haydna? ? zapytałem pierwszego skrzypka.
Z odpowiedzi pana Promińskiego wynikało, że grana przez nich kompozycja jest prześliczna i zawsze chętnie słuchana. I to było powodem umieszczenia jej w programie.
- Uważa pan Kwartet Ravela za przystępny i komunikatywny?
- A pan nie?
- Ja tak, ale szeroka publiczność...
- O tym utworze usłyszałem opinię z ust słuchacza, który z zawodu jest stolarzem. Zachwycił go Ravel i jego muzyka - migotliwa, kolorowa, błyskotliwa. Nasz wybór nie był pochopny. Sprawa recepcji Ravela jest sprawdzona.
- Wiadomo o muzykach jazzowych, że po występie przed publicznością zbierają się na jam session. Czy wam, panowie, zdarza się coś podobnego? To znaczy zebrać się prywatnie, bez żadnych celów praktycznych i grać dla własnej przyjemności?
- Tak, to się zdarza. Gdzie? Podczas zimowych kursów dla kwartetów smyczkowych w Gorlicach. Po finałowym koncercie młodzi kameraliści pytają nas, czy nie mogliby tego Mozarta zagrać jeszcze raz. Grają, my się przyłączamy i trwa owo muzykowanie do czwartej rano. Zamiast jam session wprowadziliśmy nazwę classical session. 

Komentarz poety 
Do wypowiedzi dwóch profesjonalistów dodajmy wypowiedź amatora. Mariusz Cezary Kosmala (pisaliśmy o nim z racji opublikowania tomiku jego wierszy) jest melomanem zaawansowanym, od wielu lat zżytym z muzyką. Jego zdaniem Camerata to bardzo dobry zespół. Pomiędzy Janem Sebastianem a jego synem Christianem pan Cezary nie widzi przepaści, raczej kontynuację. Grany tego popołudnia Koncert nawiązuje do Koncertów branderburskich. Transkrypcja jednak zaciera to powinowactwo. Efekt jest monumentalno-surowy, bez smaków, bez barokowej skoczności. Zaś mroczne Preludium Rheinbergera nasuwa skojarzenie z Koncertem organowym Poulenca. 

Antoni Kawczyński 

26 sierpnia 2012, godz. 16.00
Kościół pw. Świętego Ducha, Legionowo, ul. ks. J. Schabowskiego 2
Marek Toporowski - organy
Ryszard Borowski - flet

PROGRAM
Johann Sebastian Bach (1685-1750) 
Toccata, adagio i fuga C-dur BWF 564 (organy solo)
 John Coltrane (1926-1967)
 Naima (flet, organy)
 Sonny Rollins (1930)
 St. Thomas (flet, organy)
 Johann Sebastian Bach
Sonata triowa Es-dur BWV 525 (organy solo) (Allegro, Adagio, Allegro)
 Ryszard Borowski
Impresja na temat tematu z IX Symfonii Dvoraka (flet, organy)
Pieśń ukraińska Jakby meni ne tynoczky w opr. na flet i organy
 Aleksander Tansman (1897-1986)
Oberek w opracowaniu na flet i organy
 Johann Sebastian Bach - Antonio Vivaldi
Koncert organowy a-moll BWV 593 (Allegro, Adagio, Allegro)
3 tematy latino: Vals venezolano, Maria Grever - Alma mia, Tico, tico 

Relacja z koncertu w Mazowieckim To i Owo (patronat medialny)
Klucze wiolinowe i inne 

Od Bacha do Tansmana - oto w skrócie program koncertu festiwalowego w dniu 26 sierpnia. Biorąc pod uwagę dystans, jaki dzieli epokę baroku od sztuki XX wieku, była to prawdziwa huśtawka nad przepaścią 
Wystąpili dwaj znakomici instrumentaliści: flecista Ryszard Borowski i organista Marek Toporowski. Ten drugi w podwójnej roli, solisty i akompaniatora. 

Na huśtawce 
Od Bachowskiego "Tafu", czyli Toccaty, adagia i fugi C-dur do dwóch utworów XX-wiecznych na flet i organy: Naima Johna Coltrane`a i St. Thomas Sonny`ego Rollinsa. Teraz wahnięcie w przeciwną stronę: organowa Sonata triowa lipskiego kantora. Po czym szerokim łukiem lot ku współczesności: Ryszarda Borowskiego Impresja na temat Dworzaka, Oberek Aleksandra Tansmana - wszystko na flet z towarzyszeniem organów. I znów huśtawka niesie nas do punktu wyjścia: Koncert organowy Bacha-Vivaldiego. Itd. Pocieszmy się, że za tydzień nadmiernego huśtania nie będzie. Najpierw zwarty blok utworów XX-wiecznych, a na koniec stare dobre czasy: Alessandra Marcella Koncert na obój i orkiestrę. 

Klucz potrzebny nie tylko na pięciolinii 
Użyjmy jeszcze jednego porównania. Każda epoka w sztuce to skarbiec wyposażony w zamek, nierzadko skomplikowany. Potrzebny klucz - do każdego poszczególnego skarbca osobny. Jednym i tym samym kluczem nie da się wszystkiego otworzyć. Z chwilą gdy przebrzmiał utwór dawny i nadeszła pora słuchania muzyki współczesnej, trzeba czym prędzej sięgnąć po inny klucz, słowem, przestawić się na diametralnie inny odbiór. Ktoś, kto by kryteria użyte przy odbiorze Bacha chciał zastosować w obcowaniu z muzyką XX wieku, będzie gorzko rozczarowany. Wchodzi tu w grę zupełnie nowa estetyka. Byłoby fajnie, gdyby nas, laików, ktoś w tę nową estetykę wprowadził, podsunął pasujący klucz. Zdawałoby się, że jest to rola prelegenta. Niestety, komentarze prowadzącego Festiwal Wojciecha Włodarczyka nie spełniają tych oczekiwań. Zawodu doznałem już w poprzednią niedzielę - przy omawianiu Ravelowskiego Kwartetu, którego cztery części opatrzone są francuskimi tytułami. Z włoskimi terminami pół biedy, każdy wie, co znaczy allegro moderato. W przypadku Ravela był już pewien orzech do zgryzienia. A nasz wodzirej? Powtórzył to, co każdy słuchacz miał w udostępnionym mu folderze. Była to piękna francuszczyzna, z nienagannym paryskim akcentem, tylko że... nikt ani w ząb nie zrozumiał.
I tak jest we wszystkim. Najpierw czytamy sobie po cichu zawarte w folderze informacje, a potem słyszymy to samo, powtórzone melodyjnym głosem od ołtarza. O przetłumaczeniu francuskich nazw ani marzyć. To zresztą drobiazg. Gorzej, iż w zasadniczej sprawie - jak słuchać muzyki współczesnej - również nie można na prelegenta liczyć. Mógłby mi ktoś odpowiedzieć: nie ma celu prawić ślepemu o kolorach. Dobrze, ale w takim razie ograniczmy się do słuchania muzyki, nie traćmy czasu wskutek bezsensownego dublowania informacji. 

Dalszy ciąg utyskiwań 
Bach-Vivaldi (cudowne radosne muzykowanie) miał być zagrany w całości. Lecz usłyszeliśmy tylko część trzecią. Nasz mistrz ceremonii obawiał się przekroczenia czasu zarezerwowanego dla festiwalowej imprezy. I właśnie takie cięcie, a nie inne. Fatalna decyzja. Czy nie byłoby lepiej, panie Wojciechu, zrezygnować raczej z serwowania nam szczegółowej biografii Aleksandra Tansmana?
I jeszcze coś krytycznego pod adresem grasujących w redakcji chochlików. Bezsensowne przecinki, na które natknęli się Czytelnicy w moim poprzednim felietonie, to właśnie robota tych złośliwych skrzatów. Co się tyczy niżej podpisanego, już w podstawówce było dlań oczywiste, że w wyrażeniach "między niebem a ziemią", "między ojcem a synem" itp. przecinka nie stawia się. 

Antoni Kawczyński 

2 września 2012, godz. 19.00
Kościół pw. Świętego Ducha, Legionowo, ul. ks. J. Schabowskiego 2
Tytus Wojnowicz - obój 
Jan Bokszczanin - organy
Filharmonia Kameralna im. Witolda Lutosławskiego w Łomży
Jan Miłosz Zarzycki - dyrygent

PROGRAM
Dymitr Szostakowicz (1906-1975)
Passacagia z opery Katarzyna Izmajłowa (organy solo)
 Heitor Villa-Lobos (1887-1959)
 Bachianas Brasileiras nr 5 (obój, organy)
 Astor Piazzolla (1921-1992)
 Oblivion (obój, organy)
 Eric Satie (1866-1925)
 Gymnopedia nr 1 (obój, organy)
 Georgi Muszel (1909-1989)
Toccata i Fuga (organy solo)
 Henryk Czyż (1923-2003)
 Canzona di Barocco
 Wojciech Kilar (1932)
 Orawa
 Alessandro Marcello (1669-1747)
Koncert obojowy in d (Allegro moderato, Adagio, Allegro) 

Relacja z koncertu w Mazowieckim To i Owo (patronat medialny)
VIII Legionowski Festiwal Muzyki Kameralnej i Organowej - coraz ciekawiej 
Jasne i ciemne 

Jasne i ciemne to tytuł jednego z utworów wykonanych w dniu 2 września. I zarazem tytuł niniejszego sprawozdania. Rzeczywiście, wrażenia, odczucia i refleksje piszącego te słowa były właśnie takie: jasne i ciemne 
Zacznijmy od refleksji najjaśniejszej, a wiąże się ona z osobą dyrektora artystycznego Festiwalu a zarazem jednego z wykonawców. Jan Bartłomiej Bokszczanin. Zadał sobie trud, on jako organista, aby przygotować utwór wybitnej współczesnej kompozytorki, Sofii Gubajduliny Pan Jan, wedle jego wyznania, wybrnął szczęśliwie z karkołomnych trudności. Zaledwie parę razy zdarzyło mu się nie trafić we właściwy klawisz. Przypomina to samoocenę Artura Rubinsteina, jego słowa wypowiedziane w chwilę po wysłuchaniu swojego najświeższego nagrania: "Nie fałszowałem zbyt wiele?" A oto druga premiera, również z inicjatywy organisty Jana Bokszczanina i spod jego dłoni i stóp: Szostakowicza Passacaglia z opery Katarzyna Izmajłowa. Ciarki chodzą po plecach podczas słuchania. Lecz wrażenie byłoby potężniejsze, gdyby... 
Tu pora przejść od jasnego do ciemnego. Prelegent nie zadbał o to, by treść opowiadania Leskowa, które posłużyło do napisania libretta, przybliżyć nam, słuchaczom. A przecież to nie muzyka absolutna; jest to muzyka ilustracyjna. Odzwierciedla konkretny moment w toku opowieści. Należało nam tę scenę przynajmniej w paru słowach naszkicować. Bałamutna była także gawęda prelegenta na temat perypetii, jakie w Rosji stalinowskiej opera przeszła. To nieprawda, że Szostakowicz został oskarżony o udział w spisku na życie dyktatora. Zapytany, jak mu się muzyka podobała, Stalin odrzekł: "To nie muzyka, to chaos." I tylko ta opinia przesądziła o zdjęciu opery z afisza. Zanim przejdziemy znów do świateł, kontynuujmy rejestrowanie cieni. Mam za złe prelegentowi, że nie zapowiedział: "Proszę państwa, utwór Alessandro Marcella jest trzyczęściowy..." Może ta uwaga dałaby słuchaczom do zrozumienia, że pomiędzy częściami trzeba być cicho i nie burzyć nastroju bezsensownymi oklaskami. Niestety, nasz wodzirej nieskłonny do takiego "wychowywania". Jesteśmy zatem wciąż narażeni na to, że jakiś nieobyty prostaczek wyrywa się ze swoim niewczesnym aplauzem, a reszta publiczności, idąc za tym przykładem, również wprawia w ruch swoje górne kończyny.
Co jeszcze po stronie cieni? Ot, co: wpakowanie do programu, pomiędzy cały szereg wartościowych utworów, bzdurki pt. Oblivion autorstwa Astora Piazzoli. Zastanawia mnie renoma tego indywiduum. Jakim cudem ckliwe dłużyzny owego rzępoły wcisnęły się do programów koncertowych, a on sam pomiędzy muzyków pełnej krwi? Przypuszczam, że wchodzą tu w grę nie walory muzyczki, które są nikłe, lecz czynniki pozamuzyczne, może jakieś osobliwości związane z osobą muzykanta, jego biografią? A może zaważyły tytuły jego pożal się Boże kompozycyjek? Wiadomo na przykładzie utworów literackich, jakie znaczenie ma tytuł. Wystarczy umieścić na okładce "miłość", "kochankowie" i tym podobne słóweczka, a poczytność (raczej pokupność) zapewniona. Tak czy inaczej produkty Piazzoli to coś w rodzaju potraw serwowanych w luksusowych restauracjach. Płaci się drogo nie za jedzenie, bo najlepsze jadło ma się we własnym domu, a więc buli się nie za to, co istotne, lecz za obsługę i blichtr. 
Czas najwyższy na wymienienie blasków: Łomżyńska Filharmonia Kameralna pod dyrekcją Jana Miłosza Zarzyckiego? świetna. Dzięki grze arcysprawnych smyczków Orawa Wojciecha Kilara mogła słuchacza wprawić w ekstazę. Ten kompozytor to geniusz. Wystylizował muzykę kapel góralskich w taki sposób, że rezultatem jest nie profanacja, a uszlachetnienie. Ośmielę się rzec, iż zrobił z ludową muzyką tatrzańską to, co Chopin z folklorem mazowieckim w swoich mazurkach: podniósł ludowe do ludzkości. Obój Tytusa Wojnowicza pieścił ucho we fragmentach kantylenowych. Gorzej było pod względem sprawności czysto manualnej. Wszelkie palcówki non legato, ozdobniki, tryle, szybkie przebiegi nie odznaczały się niestety potoczystością. To wszystko jak za mgłą. Szczęściem zabrzmiał na bis Obój Gabriela, małe arcydziełko Ennio Morricone. Usłyszeć po wszystkich bezpłciowych kompozycyjkach coś tak natchnionego - to rozbraja. Na pana Tytusa nie sposób się dąsać. 
W następną niedzielę spotkamy się jak zwykle w kościele. Ale w przeddzień - w ratuszu. W obu koncertach wystąpi para wysokiej klasy muzyków: organistka Natalia Baginskaja i wiolonczelista Marcin Zdunik. 

Antoni Kawczyński  

9 września 2012, godz. 19.00
Kościół pw. Świętego Ducha, Legionowo, ul. ks. J. Schabowskiego 2
Natalia Baginskaya (Rosja) - organy
Marcin Zdunik - wiolonczela

PROGRAM
Nicolaus Bruhns (1665-1697)
Preludium e-moll (organy solo)
 Max Reger (1873-1916)
Fantazja chorałowa Wie schön leucht` uns der Morgenstern op. 40 nr 1
(organy solo)
 Sofia Gubaidulina (1931)
 In croce na wiolonczelę i organy
 Johann Sebastian Bach (1685-1750)
II Suita na wiolonczelę solo BWV 1008
 Prelude
Allemande
Courante
Sarabande
Menuet
Gigue 

Relacja z koncertu w Mazowieckim To i Owo (patronat medialny)
Finał VIII Legionowskiego Festiwalu Muzyki Kameralnej i Organowej 

Docenić! 

Najpierw dwa utwory na organy solo. Następnie duet organów i wiolonczeli. Na koniec wiolonczela solo. Oto w największym skrócie program ostatniego koncertu festiwalowego w niedzielę 9 września. 
Wykonawcy: organistka Natalia Baginskaja i wiolonczelista Marcin Zdunik. Tym razem muzykę poprzedziło kilka podsumowujących przemówień, jako że to pożegnanie. Mówcy ogarniali jednym spojrzeniem cały cykl koncertów i nikt nie miał wątpliwości, iż Legionowski Festiwal to impreza wartościowa. Cała masa pięknej muzyki w wybornym wykonaniu. Od początku do końca, od pierwszego usłyszanego dźwięku aż do ostatniego akordu, przepełniała mnie wola, żeby docenić. Poznać się. Nie dopuścić, by przemknęło mimo uszu całe owo piękno. Skupić się, maksymalnie natężyć uwagę. Okazało się jednak, że sama intencja nie wystarczy.
Jakże pięknie świeci gwiazda poranna ? takim tytułem opatrzona jest Fantazja chorałowa Maksa Regera. Jednakowoż znajomość tytułu nic mi nie pomogła. Lepiej byłoby słuchać bez żadnych obrazowych sugestii. Tytuł wydał mi się bałamutny. Gdy słucham Symfonii alpejskiej Richarda Straussa, mój wewnętrzny wzrok doskonale dostrzega wychylającą się zza horyzontu kulę słońca. Jest to genialnie dźwiękami namalowany świt. A tu? Żadnego skojarzenia z jutrzenką. Bezkształtność. Błądzenie. Ani jednego miejsca, w którym przejawiłaby się wena, cień pomysłu, źdźbło inwencji. Wykonawstwo? Owszem, robi wrażenie. Dzięki hojnemu stosowaniu fortissimo. Tak donośnie chyba jeszcze w naszym kościele organy nie brzmiały. Kiedy zapytano Profesora Tutkę, jaki instrument zrobił na nim największe wrażenie, odpowiedź była zdecydowana: fortepian. Nie skrzypce, nie organy, tylko fortepian. Dlaczego? Ponieważ poruszył się na swoich kółkach z powodu kołysania okrętu i potoczywszy się po pokładzie o mało Profesora nie zmiażdżył. Gdybym chciał być złośliwy, powiedziałbym to samo po wysłuchaniu Fantazji Regera: zrobiła na mnie wrażenie, bo o mało nie ogłuchłem. Ale to już istotnie byłaby złośliwość. I skrzywdziłbym panią Nataszę, która jest wspaniałą artystką.
Sofii Gubajduliny In croce na wiolonczelę i organy to muzyka mająca przemówić do wyobraźni, malująca dźwiękami najważniejszy chrześcijański symbol: partia organów i partia wiolonczeli to dwa ramiona krzyża. W trakcie słuchania przyszła mi na myśl Beethovenowska Msza solenna. Jest w niej fragment ilustrujący wydarzenia Wielkiego Tygodnia. W niedzielny poranek pobożne niewiasty odkryły, że grób jest pusty, i śpieszą powiadomić o tym apostołów. Szybkie tempo tej muzyki w połączeniu z regularnym rytmem doskonale obrazuje biegnące postacie. A zarazem jest to muzyka piękna sama w sobie. Połączenie pięknej muzyki absolutnej z doskonałą muzyką ilustracyjną. Idealne zlanie się dźwięku i obrazu. Otóż nie można tego powiedzieć o utworze Gubajduliny. Jest to tylko dźwiękowy odpowiednik malarstwa abstrakcyjnego. Ale może za dużo wymagam?
Ostatni punkt programu: Bachowska II Suita na wiolonczelę solo. Poprzedniego dnia, w sali ratuszowej, słuchałem w tym samym wykonaniu fragmentów IV Suity. Podobało mi się. Brzmiało przejrzyście, każdy detal rysował się wyraźnie w "polu słyszenia". Bliźniacza suita zagrana w kościele nie była już tak klarowna. Zdanie Marcina Zdunika jest odmienne. Wczorajsze warunki akustyczne niezbyt mu odpowiadały. Jak na jego gust, brzmiało "zbyt sucho".
Dlaczego młody wirtuoz wybrał monotonną drugą Suitę zamiast szóstej, o wiele ciekawszej? Zapytałem go o to. Odpowiedź: druga została wybrana dlatego, że krótka. Szósta jest dwa razy dłuższa.
"Czy bał się pan zmęczyć słuchaczy, czy też chodziło panu o to, aby samemu się nie przemęczyć?" Na koniec języka spłynęło mi to pytanie, ale nie śmiałem go zadać. 

Antoni Kawczyński